Suszi trafiła do
nas siedem lat temu. Była puchatą kulką i na początku myśleliśmy,
że jest biało szara, ale okazało się, że ma również malutkie
odmiany z rudymi włoskami, między innymi jej uroczą myszkę w
kąciku pyszczka. Miała siedem łatek na tułowiu w tym jedna w kształcie serduszka. Łatka na głowie była w formie czapeczki.
Poprzednie nasze
koty nazwane były nie wiadomo czemu jak ryby czyli Szprota i
Sardyna. Mieliśmy nieodparty przymus kontynuowania tej tradycji i
zaczęliśmy poszukiwać rybnego imienia na „s”. Sardela nam się
nie podobało więc może nie koniecznie ryba tylko potrawa z ryby
hahaha, no i padło na Suszi :)
Od początku była
kotkiem miłym, nie drapała, nie niszczyła sprzętów, uwielbiała
od kocięcia kłaść się nam na kolanach, ramionach lub plecach i
mruczeć.
Suszi była również
bardzo łowna. Żadna myszka w domu przed nią nie uciekła, a w
sezonie letnim kiedy szwędała się po gospodarstwie, co i rusz
wskakiwała przez okno do domu i z przenikliwym miaukiem ogłaszała
domownikom, że przyniosła kolejną zdobycz w postaci ptaszka,
myszki, a nawet szczura czy żaby. Jeżeli komuś udało się ją w
porę zauważyć, darł się na cały głos:
„Zamykajcie okno,
Suszi biegnie do domu z myszą” czy coś w tym rodzaju. Po co to
larum? Nie muszę tego tłumaczyć tym, którzy maja koty polujące.
Otóż Suszi spożywała zwierzątko radośnie mlaszcząc i
pozostawiała jego resztki w różnych częściach domu i niestety
zdarzało się w nie wdepnąć, a to nie należało do wielkich
przyjemności.
Tak więc Suszi żyła
sobie u nas szczęśliwie któregoś lata wydawszy na świat kocięta,
z których jedno w postaci Parówki mieszka u nas do dziś.
Suszi miała jedną
przypadłość, która była wielce uciążliwie, otóż drapała się
do krwi i wygryzała sobie to miejsce do gołego ciała. Próbowaliśmy
zmieniać jej karmę, stosowaliśmy najróżniejsze środki na pchły
ale nie pomagało. Wreszcie pewien miły pan weterynarz zdiagnozował
chorobę jako eozynowy syndrom kotów czy coś w tym stylu i po
dwukrotnym przeleczeniu dolegliwość ustała. Pan weterynarz nie
omieszkał wspomnieć, że nasz kot jest wyjątkowy, bo oprócz
wygryzania nogi obgryzł sobie jeszcze kawał dolnej wargi. Suszi
wyglądała przez to trochę śmiesznie, jakby stale się uśmiechała
:)
Po sterylizacji
chodziły sobie z Parówka samopas, wszędzie gdzie chciały
przerywając swoje eskapady na czas chłodów, bo wtedy
zainteresowanie dworem było u nich zerowe. Wtedy liczył się tylko
piec, kaloryfer i ewentualnie nasze kolana :)
Pierwsze samodzielne
wędrówki Suszi po podwórzu polegały na zaprzyjaźnianiu się ze
wszystkim co żyło, a więc z Żółtą, Cinką, Frąflem i Pixi.
Psy były nieco zaskoczone, ale w końcu zaczęły traktować Suszi
jak powietrze. Była takim kotopsem w przeciwieństwie do Parówki
która jest najbardziej kocim kotem na świecie i nawet jej przez
myśl nie przejdzie zaprzyjaźniać się z psem.
Suszi reagowała na
wołanie i swoje imię, podnosiła wtedy ogon jak antenkę i podążała
kłusem w stronę wołającego równocześnie radośnie miaucząc.
Uwielbiała towarzyszyć mi na spacerach lub podczas prac
gospodarskich albo ogrodowych. Kochała wylegiwać się w piasku na
słońcu, na środku podwórka.
Gdy pojawił się
Malin, to osobiście przeżyłam szok, gdy zobaczyłam jak Suszi
bezpardonowo pierze go po pysku, gdy stawał się za bardzo namolny.
Malin jednak ma
pewną słabość do brania wszystkiego i wszystkich w swój ogromny
pysk. Fionka – maleńka suczka Kiry i Carmen za każdym razem jest
przez niego obśliniana i wymemłana ze wszystkich stron, niemalże
noszona w pysku. Fionka w sumie nie ma nic przeciwko temu, wręcz
prowokuje olbrzyma do takich zachowań.
Nieżywe ciałko
Suszi, które znalazła Eliza w ostatni piątek przy bramie nie
miało na sobie żadnych zadrapań czy ran, było po prostu
obślinione, co wskazuje na nadmiar miłości ze strony Malina ale
jak było naprawdę, nikt nie wie.
Suszi zakończyła
swój żywot na ziemi prawdopodobnie do końca ufając. Pochowałyśmy
ją za stodołą.
Wiodła u nas żywot
szczęśliwy. Kochałyśmy ją bardzo, teraz jest już za tęczowym
mostem w krainie wiecznych łowów.
Nigdy jej nie zapomnimy.