Do szkoły to jeszcze tato pomógł...
Ale ze szkoły, to już samemu plecaki tachać trzeba było!
Pamiętam jak za czasów studenckich zaprzyjaźniona paczką odwiedziliśmy babcię naszego kolegi. Babcia mieszkała w białej chacie krytej strzechą, a podłoga w izbie była bita z gliny. Ale nie o urokach wsi polskiej tu chciałam mówić. Otóż mama owego kolegi jako dziewczynka chodziła codziennie 9 km do szkoły do miejscowości Pacanów ( zapamiętałam to bo był tam pomnik Koziołka Matołka).
Podobno jak ktoś ma pod przysłowiową "górkę" do szkoły to potem "na ludzi" jeśli wytrwa wyrasta. Mama wspomnianego kolegi została dyrektorem w jakiś warszawskim banku, a potem swoją własną, prężną firmę założyła.
Podążając takim tokiem rozumowania wnioskuję, że po zimowych wędrówkach do Leśnogóry (choć to tylko 1,5 km, ale przez łąkę, zaspy i wiatr) nasze dzieci mają szansę na urząd prezydenta!!!
Ada i Aniela przeprawy do autobusu szkolnego, a wcześniej do "bonanzy" ciągniętej przez traktor mają już za sobą. Niedługo już kończą studia więc zobaczymy do czego doprowadziło chodzenie pod "górkę".