wtorek, 15 czerwca 2010
Burza
Zbierająca się burza nad żarnowieckimi polami
Pierwsza pamiętna burza z mojego dzieciństwa była w ukochanym przeze mnie Kaleniu, w gospodarstwie cioci Gieni i wujeczka Władka. Tego miejsca bliskiego mojemu sercu nie zapomnę do końca życia. Nie zapomnę również wesołego śpiewu i usposobienia wujka oraz jego pioseneczki "Czterdzieści kasztanów tu stoi podrząd i nie chcą ruszyć się stąd". Nie zapomnę troski cioci, która przynosiła mi wieczorem do łóżka ciepłe mleczko z pianką, prosto od krowy w blaszanym, emaliowanym, białym kubeczku i mówiła "Wypij Ewuniu, to dobre na sen".
Wracając do burzy. Wujek był stolarzem i cieślą, nieraz wyjeżdżał i nie było go parę dni, bo robił gdzieś, komuś jakiś dach.Tego dnia siostry ciotecznej - Ewy również nie było. Gospodarzyłyśmy z ciocią we dwie. Miałam chyba wtedy z 11 lat. W nocy obudził nas straszny huk, a domem zatrzęsło. Wskoczyłam cioci do łóżka i tak przeleżałyśmy do rana. Kiedy tylko się rozwidniło odważyłyśmy się wyjść na podwórze... Okazało się, że piorun strzelił w piorunochron, a drewniany słup, do którego był on umocowany przewrócił się na dom! Z dachem o dziwo nic się nie stało, a ciocia mówiła, że to cud od Boga, że drewniany słup się nie zapalił...
Druga burza była również w Kaleniu. Było to w tych dawnych czasach, kiedy to gospodarze kosili zborze kosiarkami konnymi. Snopki podbierało się sierpem i wiązało je powrósłami zrobionymi ze słomy. Kiedy przychodziło do młócki, niektóre snopki były tak związane, że trudno je było rozwiązać, a to z tej prostej przyczyny, że były wiązane przeze mnie, a ja jako osoba leworęczna motałam w drugą stronę. Wujeczek choć wesoły był "piorunem kulistym" i wściekał się na mnie za to odwrotne motanie, bo były przestoje w pracy młocarni...
Zbliżała się burza. Pole było już sprzątnięte. O ile pamiętam, było to pole jęczmienia. Został do zwiezienia tylko targan. Młodym ludziom wyjaśnię, że targan to zgrabione z pola resztki słomy po zwiezieniu plonów. Trzeba było kilkakrotnie przejść po polu wlokąc za sobą specjalne, duże grabie, które oczyszczały pole do ostatniego kłoska zboża. Wtedy gospodarz uznawał, że pole jest sprzątnięte prawidłowo. No więc został tylko ten targan. Moja cioteczna siostra była na weselu i pełniła tam ważną funkcję druhny swojej przyjaciółki Gabrysi.
Po targan pojechałam ja i wujeczek. Wujeczek ładował, a ja układałam, a burza coraz bliżej. Wujeczek coraz bardziej nabuzowany, bo burza tuż, a sąsiedzi radzą sobie lepiej i wóz targanem już załadowali. My nie gorsi! Wujek hop na wóz, pognał kasztankę -Tamizę i rozpoczął się wyścig z burzą i sąsiadami. Pędzimy równoległymi dróżkami, zakręt i nagle leżę na ziemi przywalona słomą! Sąsiedzi w śmiech, ja w galop do domu z krzykiem "Ciociu , ratunku!", a wujeczek za mną z krzykiem: "przeładowała na jedną stronę, gadzina jedna". Ciocia przybiegła na ratunek, pomogła raz dwa załadować wóz i w ostatniej chwili z pierwszymi kroplami deszczu wpadliśmy do stodoły. Wujkowi się wtedy od cioci oberwało, że stary , a głupi i z sąsiadami się ściga, a gdyby wolno jechał, to wóz by się nie przewrócił, a najgorsze to to, że dziecko na niebezpieczeństwo naraża. Wujkowi wściekłość już minęła i już oczkiem do mnie mruga i śpiewa swoje pioseneczki, i jak tu na takiego się gniewać...
Trzecia burza była już tu w Żarnówce kilka lat temu. Było skwarne lato, mieliśmy tabun małych dziewczynek na obozie jeździeckim, które spały pod strzechą, nad stajnią.
W nocy obudził mnie ból żołądka. Idę do łazienki, nie ma światła. Zaczyna padać deszcz, błyska się coraz bardziej. Podjęłam decyzje, że idę po dzieciaki i przyprowadzę je do domu. Wyglądam przez okno, a tu pioruny latają w poprzek nieba i są okrągłe jak kule, a między tymi piorunami lata banda małych dziewczynek w białych koszulach nocnych,z rozwianymi włosami i w wysokich butach jeździeckich z okrzykiem na ustach "U sąsiadów się pali!!!"
Spacyfikowałam pacholęta i pędzę do sąsiadów mając cały czas nadzieję, że Ola i Tomeczek nie pobudzili się i nie płaczą.Po drodze najeżonej poziomymi piorunami spotkałam wóz strażacki z Leśnogóry. Strażacy powiedzieli, że woda im się skończyła, a hydranty są nieczynne, bo prądu nie ma i koniecznie chcą brać wodę z naszego stawu. Nie zdążyłam ich zawrócić, bo dojazd do naszego stawu w ulewy jest niemożliwy i wóz ugrzązł w błocie. Jedna jednostka wyeliminowana z gaszenia pożaru! Na szczęście woda była potrzebna tylko na wszelki wypadek, gdyby zgliszcza rozżarzły się ponownie. Samochód z błota wyciągał sąsiad z Ogródka, największym wtedy ciągnikiem w okolicy. Na pamiątkę pozostały nam olbrzymie koleiny na łące. U sąsiadów spaliła się na szczęście tylko mała stodółka, ale niestety ze wszystkim co tam było w środku…Przyczyna pożaru był właśnie taki dziwny piorun, który strzelił w drzewo. Zapalone drzewo upadło na stodołę. Sąsiedzi do dziś mówią, że to cud, iż nie spaliły się pozostałe zabudowania.
Wspomnienia o pamiętnych burzach wywołały się w moich myślach w związku z tragicznymi powodziami, które nawiedziły ostatnio nasz kraj. W 1997 roku w Kotlinie Kłodzkiej powódź doświadczyła siostrę mojego ojca i jej rodzinę. W tym roku nikt z mojej bliższej i dalszej rodziny nie ucierpiał. Współczuję powodzianom i apeluję do wszystkich o pomoc dla poszkodowanych.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz