piątek, 1 października 2010

Pankracy ( ksywa Panki)



Marta Wa-wa na bohaterze posta



Tomek prezentuje Pankiego na aukcji



Pankracy podczas zimowego rajdu do Polkowa pod Maćkiem

W kolejnych postach postaram się przybliżyć sylwetki naszych koni sprzedażnych i nie tylko podać fakty dotyczące pochodzenia i pokroju, ale także przytoczyć ciekawostki z nimi związane.

Jako pierwszy - PANKRACY

Pankracy ( Minneapolis – Pizadora po Vis Versa) wałach maści siwej ur. 12.05.2006. Bardzo spokojny i łatwy w obsłudze. W rodowodzie min. Vis Versa, ojciec wielu zwycięzców z Czempionatów Koni Małopolskich w Białce, Hippies - wybitny ogier sportowy w WKKW i w skokach, ojciec min ogiera Hutor znanego wierzchowca Bogusława Owczarka.

Panki urodził się skarogniady i już od początku był łagodny i chętny do kontaktu z człowiekiem. Bez problemu dał sobie założyć pierwszy - błękitny (! no śliczny!) kantarek. Był najmłodszy z czwórki źrebiąt tego rocznika, równolatek Prymki (Minneapolis - Parantela), Ostrokoła ( Minneapolis - Ordonka) oraz Piaczency (Minneapolis - Posyłka). Ten rocznik był "wybitnie siwy", bo tylko Ostrokół był maści gniadej, pozostałe źrebięta urodziły się gniade - jak Prymka i skarogniade jak właśnie Pankracy i Piaczenca, ale potem zaczęły dostawać siwych włosów na całym ciele co świadczy o tym, że ich docelowa maść będzie siwa.

Aniela i Ada twierdziły, że dzięki imieniu, które dostał zawsze w ich oczach Pankracy był "intelektualistą w okularkach i garniturku". Może właśnie dzięki temu wyobrażeniu Panki był inteligentny i rozumny. Już jako roczniak, kiedy zranił sobie poważnie tylną pęcinę "bez dyskusji dawał sobie opatrywać ranę i zmieniać opatrunki. Co ciekawsze, to to, że zabiegi wykonywały dziewczynki z obozu jeździeckiego, a Pankracy ze spokojem znosił pryskania, przemywania i owijania!

Od roku, z konieczności stał się "kumplem z boksu obok" dla Pilota. Połączenie Pilota ze stadem nie udało się ze względu na jego dominujący charakter i agresję w stosunku do młodszych wałachów. Obawialiśmy się, że Pilot może im zrobić krzywdę. Wobec tego chodzi on osobno na pastwisku, ale żeby nie czuł się samotny dostał kumpla, właśnie Pankracego. Teraz wałachy są bardzo zaprzyjaźnione.

W te wakacje Panki dużo chodził pod Martą Wa-wą, która jest niebywale cierpliwa i udało się jej wprowadzić wałacha na wędzidło i dojść z nim do pełnej harmonii co jest bardzo przyjemne dla oka i miłe dla mojego serca.
Niestety Pankracy nie przejawia talentu skokowego co w pełni odziedziczył po Pizadorce. Ujeżdżeniowa natomiast jak najbardziej tak! Miękki, posuwisty ruch z łopatki.

środa, 29 września 2010

Dzik jest dziki, dzik jest zły...





Tytuł postu to fragment dziecięcego wierszyka "Dzik" Jana Brzechwy i rzeczywiście dzik jest baaardzo zły, a świadczy o tym stan naszego pastwiska po jego nocnym żerowaniu, Na pewno nie był to jeden zły dzik, tylko całe stado baaardzo złych dzików, które"do bólu" zryły nasze łąki...A już tak się cieszyłam że w przyszłym roku dobrze zaplonują, bo pielęgnacja i nawożenie odpowiednie...ach!

Dziki zwiedziały się, że pod darnią naszej łąki jest mnóstwo smakowitych pędraków rozmaitych chrabąszczy. Co noc przychodzą i ryją, i ryją!!!
Próbowałam reperować darń, a wyglądało to jak układanie ogromnych puzzli. Nawet mi się to nieźle udawało, ale okazało się to bezskuteczne, bo godziny na to przeznaczone poszły na marne, a dziki ryły dalej!

Któregoś dnia Tomek wpadł na pomysł, aby rozciągnąć na łące ogromną, niebieską płachtę, która przykrywała stertę. Na razie jest to skuteczne, dziki nie przychodzą.

Miałam pomysł, aby wystąpić do koła łowieckiego o odszkodowanie, ale sąsiedzi odradzili mi, bo to tylko strata czasu, kupa zachodu i wypełniania papierów, a potem będzie 43 zł odszkodowania, albo 37, 50 czy coś w tym stylu.

Tomek jest na szczęście dobrej myśli i powiedział, że przejedzie po łące bronami, no i że to pomoże, no cóż trzeba na to liczyć i wierzyć, że niedługo będzie mróz i dziki zmrożonej ziemi nie dostaną!!!

Powyżej kilka ilustracji z bytności dzików na naszej łące.

niedziela, 26 września 2010

Rajd do „Chaty za wsią”



Ewcia z Mińska fotografowała rajd z końskiego grzbietu



Złota droga



Wjazd przez bramę do "Chaty za wsią"



Nasze konie miały super wyżerkę, Marek nie skosił trawnika!



Nasze konie przed karczmą



Nasze konie przed domem gospodarzy



Wiola częstowała samymi smakołykami!

Pogoda na rajd była wymarzona. Słoneczko zza chmur, nie za gorąco, lekki wiaterek. Piękna złota, polska jesień rozpoczęła się!

Niestety nie odbyłam rajdu na końskim grzbiecie. Przyszło mi pilotować konie przy przejściach przez szosy. Niemniej jednak miałam wielka przyjemność również z podróżowania samochodem, bo za oknem krajobraz przecudny. W pewnym momencie jadąc aleja wysadzaną jesionami czułam się jak w złotym tunelu tak niesamowicie przebarwiły się liście tych drzew, że w słońcu stawały się złote!! Fotografie w pełni nie oddają, tego co widziałam, ale zamieszczam jedno zdjęcie „złotej drogi”.

Podróż odbyła się bez problemów, oprócz jednego drobnego wydarzenia, czyli zsunięcia się z konia Karoliny, ale na nogi, to się nie liczy, ha, ha, ha!
Wiola przyjęła nas jak zwykle królewską ucztą. Był barszczyk czerwony z pasztecikami, babka ziemniaczana z sosem grzybowym, papryka faszerowana (coś wspaniałego), a na deser serniczek, kawka, herbatka, a dla pełnoletnich, nie prowadzących samochodu – naleweczka Wioli i Marka produkcji!

Ci, którzy byli pierwszy raz w „Chacie za wsią” zachwycili się tym miejscem i gościnnością gospodarzy.

W powrotnej drodze musiałam wziąć Cinkę do samochodu, bo „spuchła” i nie mogła już dalej biec za końmi. Weteranka - Żółta bez problemu pokonała trasę i to bardzo chętnie szczególnie z powrotem, bo Marek palił ognisko, a do ognia wpadło z drzew kilka kasztanów i co chwila pękały z hukiem. Kto zna Żółtą, ten wie jak panicznie boi się wystrzałów – grzała do domu, aż ziemia dudniła!

sobota, 25 września 2010

Koń - terapeuta




Kiedyś przyjechała do nas na konie pewna bardzo zapracowana pani z Warszawy. Była okropnie zestresowana, bo korki, bo szef w pracy, bo brak gotówki, bo dzieci niegrzeczne itd.itp...
Zabrałam ją w teren i tam kobieta przeszła metamorfozę psychiczną. Głęboko wdychała leśne powietrze, przytulała się do końskiej szyi, a na koniec powiedziała wesołym głosem:
"Wiesz Ewa zaczęłam chodzić na psychoterapię, ale teraz ją przerwę i będę częściej jeździć konno, bo koń to najlepszy psychoterapeuta!"

Z tego założenia wychodzą również wychowawcy z Domu wychowawczego w Jaworku i już od dwóch lat przywożą do nas swoich podopiecznych. Chłopcy są trudni i po rozmaitych przejściach i zawirowaniach życiowych, ale gdy raz dosiądą konia chcą potem obcować z nim cały czas. "Wiercą dziurę w brzuchu" dyrekcji, aby nabyła do ośrodka konika, a oni wtedy będą się nim zajmować. Jeden z wychowawców opowiadał mi jak dobry wpływ miała na chłopców suka - przybłęda, która była przez pewien czas w placówce. Nigdy nie zapomniano dać jej jeść, była wypieszczona i uwielbiała chłopców.

Wierzę, że koń bardzo pomógłby trudnej młodzieży powrócić na uczciwe, dobre tory "kolei życia"...

Na zdjęciach chłopcy z ośrodka w Jaworku.

środa, 22 września 2010

II Piknik Kultury Mazowieckiej w Żarnówce






W minioną niedziele odbył się w Żarnówce II Piknik Kultury Mazowieckiej. Nasza stadnina zasłużyła się w nim jako "dawca atrakcji".
Ala i Ola przyjechały do Żarnówki na Posyłce i Pizadorze. Przez dwie godziny woziłyśmy chętnych na grzbietach naszych kobyłek. Po przyjeździe na miejsce Ada odniosła się bardzo sceptycznie, a wręcz histerycznie co do powodzenia udziału naszych koni w imprezie. Muzyka mianowicie grała na maksa, obok naszego stanowiska górował dmuchany, kilkupiętrowy zamek, a za nim buczał agregat. Pośka i Piza zrobiły wielkie oczy i uszy i zaczęły kłusować z podniesionymi ogonami. Pooprowadzałyśmy je, potem ja wsiadłam na Pizadorę i po kilu minutach chabety doszły do wniosku, że nic im nie grozi i że spoko!
Odbyła sie również promocja mojej nowej książki.
Prowadziłyśmy również punkt Stowarzyszenia Rozwoju Wioski Mazowieckiej w Żarnówce. Stowarzyszenie zyskało nawet jednego członka!
Częstowałyśmy gości ciastem drożdżowym z masłem i z konfiturami - wszystko produkcji "Konik Polny".
Impreza się bardzo udała, było ciepło, przewinęło się mnóstwo ludzi, a na końcu zamek dmuchany nie miał już klientów, a do przejażdżek konnych u nas stał jeszcze ogonek....
Powyżej zaproszenie na piknik i zdjęcia z imprezy. W tle - wysoce w typie kultury mazowieckiej (ha, ha, ha) dmuchany zamek, na innych zdjęciach w tle występ zespołu z Grębkowa "Kwiaty Rocka" - kumpli ze szkolnej ławy Ady i Anieli - super chłopaki grali!!!

niedziela, 19 września 2010

Postępy na budowie






Dom rośnie, choć z dużymi problemami, bo ciągle leje i nawet nieraz prądu nie ma więc betoniarka nie może pracować.
To wielka przyjemność obserwować jak rośnie wymarzony dom. Chodzę wewnątrz, pomiędzy murami i wyobrażam sobie płonący kominek, wannę w łazience , o której marzy Tomek i moją kuchnię, w której oprócz kuchenki gazowej będzie oczywiście kuchnia węglowa, śpiżarnię z małym okienkiem umieszczonym wysoko, aby łakomczuchy nie podglądały co się w niej znajduje...
Do końca budowy jeszcze daleko, ale ja oczami wyobraźni widzę nasz dom w pełnej krasie, z pięknym gankiem i uporządkowanym, zielonym placem wokół.
powyżej kolejne etapy budowy murów.

poniedziałek, 13 września 2010

Konie na niebie...



W którymś momencie naszego gospodarowania w Koniku Polnym stwierdziliśmy, że całkowicie nie opłaca nam się uprawianie zboża. Zasialiśmy więc całość trawą, którą użytkujemy kośno - pastwiskowo.

Marzą mi się pastwiska do wysokości mirabelki, która rośnie na górce naszej łąki. Do tego miejsca konie są widoczne, za górką nic nie widać i byłabym niespokojna czy konie czasem nie nawiały, lub np ktoś się nimi nie zaopiekował...

Na razie nie ma pięknych ogrodzeń pastwiskowych z malowniczym przepędem pośrodku, który widzę w marzeniach. Na razie musimy zadowolić się ogrodzeniem z pastucha elektrycznego - paskudne, ale skuteczne.

W czasie wakacji dzieci z obozu pomagały doprowadzać naszych 13 rumaków na pastwisko, aby uniknąć grodzenia przepędu paskudnymi, niewygodnymi kołkami i sznurkami. Kiedyś zastała nas podczas sprowadzania koni w ręku z pastwiska pewna pani, która przyjechała do nas napawać się pięknem naszego miejsca i okolicy i zaniemówiła z wrażenia. Bardzo żałowała, że nie wzięła ze sobą aparatu fotograficznego...

Któregoś dnia stanęłam przy bramie i spojrzałam na pasące się na wysokości mirabelki, która rośnie na linii horyzontu w tym miejscu i miałam nieprzeparte wrażenie jakby nasze konie chodziły po niebie... Powyżej fotografie.