piątek, 9 kwietnia 2010

Następny, nowy mieszkaniec naszej stadniny

"INFORMACJE O STADNINIE" - post z dn. 18.05.09






Dziewięciomiesięczne - bo tyle krowa chodzi w ciąży - oczekiwanie na jałówkę spełzło na niczym: Krowa, bo tak ma na imię nasza krowa, urodziła jak zwykle byka!!!

A było to tak. Idę sobie jak zwykle rano do stodoły, a Krowa mało nie wyskoczy ze swojej zagrody. Uwielbia gnieciony owies, wiec szybko jej dałam, a potem posypałam do żłobów koniom. Wracam, a Krowa wydaje z siebie cichutkie "mu", bardzo charakterystyczne, którym to "mu" porozumiewa się z cielęciem. Oglądam ją i widzę, że akcja porodowa się zaczęła. Ale ta Krowa mądra, dała mi do zrozumienia, że będzie rodzić. Ostatnie wycielenie miała trudne i chyba czuje, że potrzebna jej będzie pomoc!
Pognałam do domu po męża, który właśnie miał wyjeżdżać do lasu i zatrzymałam go w ostatniej chwili. Potem był rozgardiasz i Krowa nie mogła się skoncentrować, bo przyszedł sąsiad z trzema psami, a za chwilę zjawili się sąsiedzi z Żarnówki z zamówionym przez nas owsem. Łoskot ciągnika, wyładowywanie worków, trzech obcych ludzi i Krowa w stresie, nie chce się cielić! W końcu wszyscy się rozeszli. Cisza, spokój i wtedy urodził się byk. Tomek trochę pomógł przy porodzie. Na zdjęciu byk tuż po urodzeniu i w kilka godzin potem.

czwartek, 8 kwietnia 2010

OPRIMA!!!

"INFORMACJE O STADNINIE" - post z dn. 18.05.09




Ostatecznie zdecydowaliśmy, że córka Ordonki będzie miała na imię Oprima. Nie może być Prima, niestety, bo imiona źrebiąt zaczynają się pierwszą literą matki. Gdyby to było dziecko naszej Posyłki, albo Pizadory! A byłoby to takie trafne imię, bo mała w Prima Aprilis przecież na świat przyszła. No ale Ordonka jest na "O", więc imię małej też musi być na "O". Wymyśliliśmy więc Oprima. Imię to spodobało się wielu naszym znajomym.

Mała rozwija się (odpukać) znakomicie. Jest nieprawdopodobna! Chyba stwierdziła, że jest już dorosłym koniem, bo wsuwa sianokiszonkę, którą podaje się Ordonce, gnieciony owies i pije wodę z wiadra!! Zaczynam się o nią martwić, bo dzisiaj dostała sraczki... No ale jak wytłumaczyć źrebakowi żeby nie żarł tyle paszy dla dorosłego konia tylko zadowolił się mlekiem mamy?! Mam tylko nadzieję, że rozwolnionko spowodowane jest na szczęście rują Ordonki, bo klacze dostają jej na mniej więcej 7-10 dni po wyźrebieniu. Zazwyczaj młode wtedy laksuje.

Na pastwisku bryka i zaczepia najstarszą siostrę Ognistą zachęcając ją do wspólnych szaleństw na wybiegu. Niestety w Ognistej nie znajduje towarzyszki zabaw, bo ta już "na ostatnich nogach" i za moment urodzi Oprimie siostrzeńca lub siostrzenicę.

sobota, 3 kwietnia 2010

Kurka Wielkanocna

"INFORMACJE O STADNINIE" - post z dn.18.05.09







Któregoś roku w Święta Wielkanocne obchodzę po porannym obrządku gospodarstwo. Zaglądam to tu to tam, aż tu nagle pod krzakiem porzeczki w sadzie widzę dziwo nie z tej ziemi. Właściwie jest to normalna kura, ale calutka malowana: w kropki, paski, wężyki, a wszystko to we wspaniałych kolorach tęczy...Myślę sobie: "Jak nic, tylko jest to KURKA WIELKANOCNA. Ptaki te pojawiają się w Wielkanocne Święta i są zwiastunami pomyślności i szczęścia w gospodarstwie. Pędzę więc do domu co sił w nogach po okruchy z placków świątecznych, które poprzedniego dnia z córkami piekłam. Wracam błyskawicznie pod krzak porzeczki i rzucam kurce świąteczny poczęstunek. Ta łypie na mnie to jednym, to drugim oczkiem, a potem gdacze cichutko i zaczyna dziobać okruchy. Pozostawiłam ją, aby w spokoju pożywienie spożyła i wróciłam do domu.
Opowiedziałam dzieciom o spotkaniu z kurką, te natychmiast pobiegły do ogrodu aby stworzenie to na własne oczy zobaczyć. Kurki jednak nie znalazły. Przyniosły zaś do domu kolorowe jajeczka, które kurka zniosła. W środku były całe z czekolady. Tego dnia dzieci znalazły jeszcze kilka gniazd kurki. Wszystkie były pełne czekoladowych jajeczek. Od tego wydarzenia kurka co roku w święta odwiedza naszą stadninę i znosi mnóstwo kolorowych jajeczek ku uciesze dzieci, ale i naszej również.

Z OKAZJI ŚWIĄT WIELKANOCNYCH ŻYCZĘ CAŁEJ MOJEJ RODZINIE, PRZYJACIOŁOM I WSZYSTKIM NASZYM GOŚCIOM I ZNAJOMYM WSZYSTKIEGO DOBREGO I COROCZNYCH WIZYT KURKI WIELKANOCNEJ.

piątek, 2 kwietnia 2010

Miłe Prima Aprilis w wykonaniu Ordonki

"INFORMACJE O STADNINIE" post z dn. 18.05.09





Nowy mieszkaniec stadniny

Rano jak zwykle karmię konie. Najpierw rzucam krowie trochę siana, bo patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi oczami jakby mówiła: „zaraz padnę z głodu i moje cielę w moim brzuchu też” Potem mała stajnia, a na końcu duża.
W pierwszej kolejności rzucam sianokiszonkę największemu łakomczuchowi – Pożodze… i nagle słyszę cichutkie rżenie Ordonki. To taki rodzaj rżenia, którym klacz rozmawia ze swoim dzieckiem. Odstawiam widły i spokojnie podchodzę do jej boksu, a tam, na samym środku leży suchutkie już źrebiątko. Ordonka patrzy na mnie badawczo, ale świetnie wie, że nie ma się czego obawiać z mojej strony.
Wchodzę do boksu. Małe podrywa się na nóżki, zaglądam mu pod brzuszek, nie jestem pewna, ale to chyba kobyłka, podnoszę do góry ogonek, małe płoszy się troszeczkę i podskakuje, ale tajemnica płci jest już wyjaśniona. Ordonka urodziła
k o b y ł k ę!!! Ciężar spadł mi z serca.
W zeszłym roku nasze dwie zaźrebione klacze urodziły ogierki, z ogierami zawsze jest problem. Co prawda Poranek i Pokłon to aniołki, ale już niedługo nie będzie ich można puszczać na pastwisko z resztą stada, bo poczują wolę Bożą…
Tak więc w tym roku od dwóch pozostałych zaźrebionych klaczy oczekiwaliśmy klaczek. Jedna już jest, czekamy na Ognistą, ale to co najmniej jeszcze trzy tygodnie. Do tego czasu pozostaniemy w błogiej nieświadomości.
Na razie powstał problem imienia: może Ofelia, albo Ochra może Ordżi a może Oprima, bo urodziła się w nocy w Prima Aprilis! Zobaczymy. Czekamy na propozycje, może ktoś wymyśli imię, które będzie do niej pasować. Mała jest cała gniada, tylko jedna tylna nóżka ma biała pęcinkę.
Na zdjęciach nowy mieszkaniec naszej stadniny.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Chylę czoła przed potęgą drzew

"INFORMACJE O STADNINIE" - post z dn. 18.05.09




Nasze topole

Chylę czoła przed potęgą drzewa. Kiedy rośnie wydaje się wielkie, majestatyczne i wieczne. Kiedy padało ścięte, wprawiło mnie w osłupienie, wywołało przerażenie swoim ogromem i żal, że już nie żyje… Dwie piły mechaniczne w rękach ludzi powaliło tyle życia!

Nagły jęk, skrzypienie i zgrzyt, a potem huk, aż się ziemia zatrzęsła i potężna roślina złożyła swe konary na ziemi. Topole rosną bardzo szybko i są wielkimi drzewami. Ich żywot jest jednak krótki w porównaniu z innymi drzewami. Szybko się psują, ich konary usychają i spadają stwarzając zagrożenie dla człowieka.

Nie wiem kto wpadł na pomysł, aby obsadzać nimi drogi. Akcja sadzenia drzew wzdłuż dróg miała miejsce masowo po II wojnie światowej. Pewien stary ogiernik pan Tadzio opowiadał mi, że brał udział w takiej akcji i już wtedy dziwił się dlaczego wybrano to właśnie drzewo – topolę czarną, a nie np. jabłonie, które są niewysokie, kwitną przepięknie przez co zdobią, a poza tym dają owoce.
Pan Tadzio podchodził do tego w ten sposób: „Moje dzieciaki musiały iść, a potem wracać ze szkoły kilka kilometrów. Miło by było po drodze zerwać sobie jabłko, przynajmniej byłby z tego pożytek i przyjemność.”
Po wojnie nie było prawie w ogóle samochodów, a więc owoce nie byłyby przesiąknięte ołowiem.
W czasach studenckich byłam na praktykach w poznańskim i tam widziałam takie przedwojenne jeszcze stare drogi wzdłuż których rosły drzewa owocowe – no cudo po prostu!

Wrócę jednak do naszych topoli… Były piękne i zdobiły nasze gospodarstwo. Podjęliśmy jednak decyzję o budowie domu. Biliśmy się długo z myślami, ale w końcu względy finansowe przeważyły. W końcu i tak za parę lat drzewa zaczynałyby wchodzić w wiek starczy…

A więc upadały kolejno. Za każdym razem kiedy drzewo padało klacze, które przebywały na wybiegu płoszyły się, unosiły wysoko ogony, rozdymały chrapy, kłusowały chwilę z niepokojem z nastawionymi uszami i z utkwionym wzrokiem w miejsce z którego dochodził przed chwilą huk. Potem uspakajały się i skubały w spokoju pierwszą króciusieńką marcową trawkę.

Po wszystkim poszłam z dziećmi pożegnać się z drzewami i podziękować im za to, że będą częścią naszego domu i udzielą nam schronienia… Czy widzieliście nasionko topoli? Jest takie malutkie, a potem takie olbrzymie drzewo. Chylę czoła przed potęgą drzew…

sobota, 27 marca 2010

Źródło życia

"INFORMACJE O STADNINIE" - post z dn. 18.05.09




Obok naszej stadniny, w lesie jest źródło rzeczki nie romantycznie nazwanej Śmierdziucha. Zawsze dziwiliśmy się tej nazwie, bo rzeczka jest bardzo czysta, przynajmniej tu koło nas, u swego źródła. Powyżej umieszczam zdjęcie źródła i poniżej powiastkę, którą mu poświęcam.

Źródło życia

Stadnina nasza z jednego krańca wedle boru rozległego leży, z drugiej strony zaś struga niewielka ją ogranicza, której źródło w owym borze na samym jego skraju wybija. Darmo, kto źródła tego szuka, skał i kamieni wypatruje, spod których strumień wartkiej wody tryska. Początek rzeczki powierzchnię kolistą średnicy jednego sznura żwirowo – piaszczystego gruntu zajmuje, z którego leniwie życiodajny płyn się sączy. Miejsce to pradawny matecznik przypomina, gdzie życie rodzi się i umiera zarazem. Źródło w omszałe kamienie i próchniejące drzewa zwalone jest przystrojone, a wędrowca swoim dzikim pięknem i perlistą chłodną wodą wabi.

Jak pamięcią daleko lud najstarszy wiosek okolicznych sięga, źródło za magiczne uważane było, a życie, że przedłuża, mnogością starców w naszej okolicy w dobrym zdrowiu się mających jest dowiedzione.
Takoż i my wodę ze źródła czerpiemy i do potraw, a ziółek przyrządzania używamy. Rankiem, w południe i wieczór pacholęta nasze starsze z dwojakami po wodę chadzają i do kuchni ją przynoszą.
Źródło wodopojem dla rozlicznej zwierzyny leśnej jest również. Pospołu z jeleniem i sarną wilk tam pragnienie zaspakaja, odwieczny rozejm przy wodopoju zachowując.

Hrabia w przesądy ludu mocno nie wierząc, tylko przed niedzielą po wodę do źródła służbę posyłał, aby kaprys hrabiny spełnić, która to w święto herbatę z dalekich krajów parzyć kazała i z bakaliami tudzież ciasteczkami na podwieczorek z zaproszonymi szlachciankami popijała.

Owego pamiętnego dnia gdy dzieciska rankiem wodę do dom przyniosły, jedno przez drugie opowiadać poczęły, że rosomaka przy wodopoju widziały. Zły to znak, bo zwierz ten za wcielenie diabła jest uważany. Dzieje się tak od chwili gdy pradziad hrabiego rosomaka ubił i czapkę z niego sprawić sobie polecił, jako, że futro jego do najtrwalszych się zalicza i tym, że wilgoci nie chłonie się odznacza. Od tego dnia diabeł nawiedzać go począł, a kręcił się wtedy w naszych okolicach, bo pewności siebie wielkiej nabrał, gdy szlachcic Twardowski z nim cyrograf o duszę podpisał.

Hrabia, któren jakom już wcześniej rzekła przesądom ludowym wiary nie dając, rodzinną historię poważał i dla rosomaka miał respekt, unikając go i przy życiu w czasie polowań ostawiając. O duszę swoją obawiając się szczerze, a bogobojny był wielce, ilekroć rosomak w okolicy się zjawił po spowiednika posyłał i długo najdrobniejsze nawet małe grzeszki swoje dobrodziejowi wyjawiał, aby odpuszczenie dostać.

Już też pacholętom nakazałam aby pannom ze dwora nic o zwierzu nie mówiły, co by te ojca do frasunku nie przywodziły. Najmłodsze pacholę natychmiast o nakazie maminym zapomniało i Kachnę ujrzawszy od razu zaćwierkało:

- Kachna, a zgadnijże kokośmy rano mimo źródła widzieli?

- A kogóż to? – z ciekawością Kachna zapytała.

Teraz rodzeństwo rozmaite sygnały najmłodszemu dawały, co by język za zębami trzymał, ale pacholę na szturchnięcia i szczypania odporne, palnęło:

- Rosomaka śmy widzieli!

- Rosomaka powiadasz … – oczy Kachnie zaświeciły się i podstęp w jej głowie jakowyś już się rodzić zaczynał.

Znając ojca słabość czem prędzej do niego pobiegła i zapewniła, że w księdze pewnej w stolicy będąc wyczytała, że miejsce w którem rosomaka kto widział poświęcić trzeba, a ten naonczas nigdy więcej okolicy nękać nie będzie.

Hrabia w te pędy dwukółką ulubioną do księdza dobrodzieja pognał i nuże go błagać, aby ten do źródła z nim się udał i tam to miejsce poświęcił, aby czarta na wieki przepędzić. Aby duchownego do końca do zamiaru swojego przekonać, obiecał dukatów na ochronkę przykościelną nie poskąpić i udział w opiece nad sierotami swój, hrabiny i córek ofiarował.

Wszyscy ze dwora i ze stadniny naszej na poświęceniu byli. Hrabia uspokojon i uszczęśliwion wielce, za pomysł Kachnie odwdzięczyć się postanowił. Wezwał tedy najstarszą córkę i pyta:

- Katarzyno, proś o co chcesz. Tak kontent jestem, żesmy czarta przegnali, że każde życzenie twoje ziszczę!

Kachna tylko na to czekała i niby to zastanawiając się, niby nie wiedząc od razu żadnego pragnienia, do tatki przypadła i do ucha szeptać mu poczęła:

- Jest takie marzenie, które w sercu noszę stale…

- Cóż to takiego córuś, rzeknij bez wahania!

- Każ ojcze furtkę w płocie zrobić, bo z siostrami nieustannie spódnice sobie drzemy przez dziurę w desce się do stadniny przedostając…

Hrabiemu mowę odjęło, w Kachnę wlepił oczy surowe i już cały podstęp córy odszyfrował. W pierwszej chwili czerwony na twarzy się zrobił i wydawało się, że wybuchnie niebawem. Widząc jednak Kachny oczy niewinne i mrugające powieczki słodkie, nagle wielkim śmiechem wybuchnął córę do serca przygarnął i życzenie jej spełnić obiecał.

środa, 24 marca 2010

Hrabiego historia dalsza

"INFORMACJE O STADNINIE"- Post z dn. 18.05.09




Zima długa była, a znajomi namawiali więc następna powiastkę o hrabim stworzyłam. Oto ona:



Panienki ze dwora


Burki o świtaniu rozszalały się w obejściu, gęsi gęganie podniosły, a indyczki rozgulgotały się perliście nasz zaścianek na równe nogi zrywając.

Pacholęta się w izbie pobudziwszy, do kuchni przyczłapały i mnie za spódnicę ciągać poczęły, abym im ulubionych podpłomyków z mlekiem uszykowała.
Co i raz każden, kto przy stole kuchennym siedział, w okno zerkał, aby powód szczekania psiego i odezwań ptasich poznać.

Aż tu naglę dziecię najmłodsze piszczeć poczęło:

- Mamuś, panienki ze dwora, wszyćkie nieobute ku nam biegną!

Prawda to była. Już to nie pierwszy raz, jak córki hrabiego rankiem ze dwora uciekały i do naszej skromnej stadniny przez dziurę w płocie przełaziły.
Panny do koni naszych garnęły się wielce i każda swojego umiłowanego wierzchowca spośród naszych koni upodobała sobie.

Hrabia nic przeciw temu nie miał, aby córy jego u nas gościły, jednakowoż wiosen im przybywało i najstarsza, a cztery ich było, już w wiek do zamążpójścia wchodziła.
Hrabinie, która z wysokiego rodu pochodziła takie zachowanie panien nie w smak było. Każdem razem, gdy gościem u nas była, wielce się nad niestosownym do stanu zachowaniem cór swoich żaliła, a męża ganiła, co pociechom swoim za bardzo pobłaża.
Hrabina wagę wielką do wychowania i wykształcenia potomstwa swego przykładała, do szkół wszelakich posyłała i guwernera dla najmłodszych pociech we dworze miała.
Panny po francusku wszystkie mówiły, na fortepianie grały, z wdziękiem tańczyły i układnej mowy i manier nauczone były.

Gdy jednak czas wakacji przychodził i do domu ze szkół zjeżdżały, trzewiki z nóg zrzucały, z gawiedzią się zadawały i jak chłopskie dzieci po łąkach i lasach hasały.
Najstarsza Katarzyna przez nas Kachną zwana, jedną deskę w płocie dworskim oderwała i na skróty z siostrami do nas uciekała.

W stadninie naszej panicze z rodziny bogatych kupców ze stolicy pobierać nauki jazdy konnej często bywali i to oni sen z powiek hrabiostwa spędzali, bo panny słodkie oczy do nich robiły, kawalerów zwodziły, a panicze nic tylko wzdychali, wzdychali …
Panny co prawda za nic ich miały, bo tylko tych uważały, co lepiej od nich konie ujeżdżały, a takich w całym powiecie równych sobie nie miały.

Mezalians byłby to wielki gdyby hrabiowska córka za syna kupieckiego choćby jak król sam bogatego poszła, więc hrabia i hrabina obecność młodzieńców owych na względzie mający zniknięcie córek zauważywszy służbę powozikiem po nie posyłali.
Panny rzecz oczywista nigdy wracać nie chciały, na siano, albo w boksy końskie się chowały i służba z niczem do dwora wracała.

Wtedy hrabia dwukółką wpadał, do kuchni naszej przychodził, za stołem siadał i nad swoim losem utyskiwał srodze, cukierki przy tem najmłodszym pacholętom naszym rozdając, które kochały go jak dziada własnego, na kolana mu właziły i za długie wąsiska ciągnęły.
Każdego razu hrabia cały dzień gościł w stadninie, córek dopatrując i ich konnych przejażdżek i skoków przez parkury dopilnowując, młodzieńców na odległość bezpieczną od swoich dziewcząt trzymając.
O zmierzchu panny ojcu zawsze namówić się dały i do dwukółki zasiadłszy zgodnie z hrabią do domu odjeżdżały.
Jeszcze na podjeździe słychać zazwyczaj było jak Kachna na ojcu powożenie wymogła, bat mu zabierała i na miejscu powożącego siadłszy z owego bata strzelała i konia w galop ku radości sióstr puszczała. Wszycie jak jedna przekomarzać się naonczas z ojcem zaczynały i wiejską piosnkę śpiewały, która długo jeszcze w naszych uszach brzmiała, a takimi słowy się zaczynała:

Wysokie płoty tato grodził,
Wysokie płoty tato grodził,
Żeby do Kasi, do Kasi żeby,
Żeby do Kasi nikt nie chodził.

Ale ta Kasie mądra była,
Ale ta Kasia mądra była,
I dziurę w desce
I w desce dziurę
I dziurę w desce wywierciła!

Dla przypomnienia historyja z szejkiem i jego córkami:

Szejk Abdul na Hubertusie gościł.


Wczoraj przed wieczorem psy larum wielkie podniosły, dziatwa do szyb nosy poprzyklejała i jedno przez drugie piszczeć poczęła, że hrabia do nas swoją dwukółką zjechał. Wpada więc tenże do sieni i od progu woła:

-Kochani ratujcie !

Do izby go wprowadziliśmy, a ten padł na ławę przy piecu i niemalże włosy rwąc z głowy opowiada. Dziatwa na lepce przysiadła i ciekawe oczka w hrabiego wlepiwszy w oczekiwaniu na historię zamarła. Szlachcic dostawszy szklanicę miodu dla pokrzepienia rozpoczął:

- Gości u mnie z wizytą mój przyjaciel szczery szejk Abdul z ukochanymi córkami Jasminą i Roxaną. Historię znajomości z Abdulem na inną okazję zostawię, bo czas mnie teraz nagli. Otóż zaprosiłem dziś Abdula na łowy do borów naszych. Polowanie z nagonką świetnie się udało, a łupem naszym dwie sarny, tuzin zajęcy i lis padły. Jednakże kiedy panny z dalekiego wschodu martwego jegomościa z rudą kitą dojrzały, łzę nad pięknym zwierzęciem uroniły i dalejże tatkę błagać co by takowe stworzenie żywe do pałacu na daleki wschód ze sobą wzięli i tam je ku uciechy panien hodowali.

- Kochani, toż jutro u was Hubertus, a konie wasze w okolicy z wytrzymałości i rączości słyną. Odwdzięczę się wam sowicie tylko złapcie parę lisów dla córek szejka, bo ten od zmysłów odchodzi ścigany lamentami swych pięknych córek.

Takoż bez namysłu zgodziliśmy się i prosiliśmy hrabiego co by szejka i jego legendarnej urody dziewoje w nasze skromne progi jutro koło południa przywiózł.

Następnego dnia ranek wstał ciepły ale mglisty. Konni od rana do gonitwy swoje wierzchowce przygotowywali, a w kuchni ostatnie przygotowania do uczty po polowaniu czyniono.

Najwięcej do ścigania młodzież zapalona była, bo jak to w tradycji naszego gospodarstwa było ten co lisa pochwyci srebrną podkowę w nagrodę dostanie.

Wreszcie komenda „lisa goń” padła i rumaki do galopu się zerwały po okolicy krążąc i wszędzie rudego stworzenia szukając. Wreszcie panna młodej gniadoszki o orientalnym wyglądzie dosiadająca lisią norę w skarpie naszego stawu zdybała i tam zwierzę osaczywszy za kitę je wyciągnęła i z okrzykiem radości po nagrodę cwałem ruszyła.
Samica to była, którą w klatkę wsadzono co by na samca swojej parody czekała. Niedługo potem i drugi lis pochwycony został.

Właśnie też hrabia zajechał, a Jasmina i Roxana przy boku kolasy jak hajduczki jechały, ale w szatach przepięknych złotem szkarłatami i lazurami przyozdobionych na koniach przecudnej wschodniej urody w rzędy złotem kapiące ubrane.

Córki Abdula pokaz na swych wierzchowcach dla zgromadzonych gości uczyniły, brawa gromkie dostały, a potem do białego rana z szejkiem i z nami przy ognisku biesiadowały, bigos i barszcz czerwony chwaląc, a od miodu się wymawiając, że to jest wedle ich religii zabronionym. Z wdzięczności dwa piękne, wschodnie rzędy końskie nam podarowały i parę lisów na daleki wschód do swojego pałacu zabrały. Twarzy jednak cały czas nie odsłaniały toteż ich legendarne urody dalej tajemnicami owiane zostały.

Zdjęcia ilustrują obie powiastki 1 - córki szejka, 2 - panienki ze dwora