czwartek, 24 czerwca 2010

Sianokosy, a u nas zbiór sianokiszonki



Urokliwe, dymiące łąki po deszczu u naszych sąsiadów



Druga część łąki "położona"



Pusta łąka po zbiorach. Pierwsze krople deszczu spadły, kedy ostatnia biała kula stanęła w rzędzie...



Nasze zbiory sianokiszonki - 102 kule!



Niedokoszone przez ciągnik fragmenty Tomek wykasza kosą. Ordonka i Ognista - karmiące matki na pewno się ucieszą, dostaną wieczorną zielonkę do boksów.

W tym roku aura nas nie rozpieszcza. Jeżeli chodzi o sianokosy w zeszłym roku było to samo i w związku z tym od tego czasu robimy sianokiszonkę w dużych białych kulach. Zamierzaliśmy robić ją już dawno, ale w Polsce nie ma tradycji karmienia nią koni. Zdecydowaliśmy się na to po artykułach w prasie na ten temat i po konsultacjach z hodowcami, którzy już tę paszę koniom podają. Rezultaty są bardzo dobre. konie po zimie wyglądają o wiele lepiej niż po sianie. Zwierzęta jedzą ją ze smakiem, nie ma strat takich jak w przypadku np przesuszonego siana, czyli wykruszanie się nasion i kruszenie się liści. Zbiór sianokiszonki jest o wiele łatwiejszy niż siana. Trawa nie musi być wysuszona na pieprz. Jednego dnia kosi się ją, drugiego dnia przewraca, a trzeciego zgrabia w wałki i prasuje, po czym owija się na owijarce folią. Dwa ostatnie lata to "mordęga sianowa". Ludzie po prostu łapią siano, wyrywają je kapryśnej pogodzie z deszczowych łap. Niejednokrotnie trzeba okapiać i rozrzucać je wielokrotnie. Sianokiszonka w takich warunkach jest dla nas jedynym rozwiązaniem, bo w przeciwnym razie siano z różnymi rezultatami zbieralibyśmy po kawałku przez całe wakacje. Dzięki sianokiszonce z naszej 5-hektarowej łąki nasze konie są zabezpieczone w pasze na całą jesień, zimę i wiosnę.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Obrazki, które radość w mą duszę wlewają...



Schludna stajenka w gospodarstwie pana Lemiecha



Maszyna i wóz konny w gospodarstwie pana Lemiecha. Podwórze lśniło czystości, ani jednej słomki ni śmiecia!




Pan Fedorczyk i jego ukochana "Łosza"

Kiedy jeżdżę po powiecie węgrowskim i mińskim opisując konie do paszportów zazwyczaj wchodzę na podwórza, gdzie stoi mnóstwo sprzętów i maszyn rolniczych, a nie rzadko kilka ciągników. Źrebię do którego jestem wezwana stoi z matką gdzieś z boku w oborze. Praktycznie nie zdarza się aby koń był jedynym i podstawowym zwierzęciem w gospodarstwie. Odkąd z pól wyparły go traktory, rolnicy jeżeli utrzymują, to zazwyczaj jedynie jedną klacz, która ma za zadanie urodzić jedno źrebię w roku. Źrebię jest sprzedawane przeważnie jako odsadek na mięso i stanowi dość łatwy zarobek średnio ok 2.500 zł. Mówię łatwy, bo przeważnie źrebięta przychodzą na świat w gospodarstwach wiejskich na wiosnę. W maju z klaczami wychodzą na pastwisko, nie wymagają żadnej opieki, są przy matce, piją jej mleko, jedzą trawę na pastwisku i to wszystko. Co bardziej zapobiegliwi sypią źrebakom owies w oddzielne żłóbki i aby klacz nie wyjadała paszy małym podczas jedzenia wiążą je.

Dlatego też serce mi rośnie kiedy odwiedzam hodowców, u których konie w dalszym ciągu pracują: wożą drzewo z lasu, redlą ziemniaki, przewracają siano, czy wloką pola po siewie.

Nigdy nie zapomnę pewnego starszego pana w Zagrodnikach, który czekał na mój przyjazd już od rana. To było wielkie wydarzenie dla tego hodowcy. Mógł się pochwalić swoją długo wyczekiwaną karą klaczką. Starszy pan był ubrany w długie buty, masztalerskie spodnie, a na głowie miał furażerkę. Boks klaczy i źrebięcia był wysprzątany i wyścielony grubą warstwą słomy. Klacz spokojnie chrupała zieloniutkie sianko. Podwórko było wysprzątane, wszystko poukładane. Szczotka i zgrzebło wisiały na kołku obok boksu. Kiedy pochwaliłam źrebię - stary hodowca promieniał ze szczęścia!

Dzisiaj odwiedziłam kilka gospodarstw, w którym drgnęło mi serce z radości. Jedno u pana Lemiecha w Podmyszadłach, a drugie u pana Fedorczyka w Matałach. W pierwszym gospodarstwie dominował ład i porządek, widać w nim było jak wielką rolę dogrywa tu koń. W drugim starsza już klacz była przygotowana do wyjazdu po drzewo do lasu. Gościłam tam mniej więcej pół godziny, a klacz cierpliwie czekała i nie drgnęła w zaprzęgu ani o milimetr! Załączam zdjęcia.