wtorek, 17 grudnia 2013

Spotkanie po 30 latach :)

- To pani Marlena z PAN w Popielnie, a to pani Ewa - przedstawił nas sobie dyrektor PZHK - przed nami droga do Poznania na Cavaliadę, będziemy jechać jednym samochodem. Dobrze jest więc wcześniej się poznać - dodał.
Marlena wydawała się być sympatyczna. Chwyciła torbę z moimi książkami ofiarowując się z pomocą i pomknęła do windy.
Na dole jeszcze przed wejściem do samochodu coś mnie tknęło i zapytałam:
- A jaką uczelnię pani kończyła i w którym roku ?
- SGGW w 1986 - odpowiedziała Marlena.
Zerknęłam na nią ponownie i zapytałam:
- A w Brwinowie na praktykach w chlewni pani była ?
Teraz swoimi pięknymi, wielkimi oczami Marlena spojrzała na mnie uważnie i w krzyk:
- Ewka!!!!! To ty ? Wszelki duch Pana Boga chwali !
No i gadałyśmy jak najęte całą drogę do Poznania, co w ciągu tych 30 latek, w których nico sobie nie widziałyśmy się działo, a dyrektor w szoku tylko się uśmiechał od czasu do czasu i z rzadka udało się mu coś wtrącić, bo my trajkotałyśmy jak przekupki na bazarze :p
Praktyki były pamiętne. W Brwinowie SGGW miało gospodarstwo rolne i mieścił się nasz rodzimy wydział zootechniczny. Cudowne miejsce, piękny park ze starodrzewem, pałac...Teraz zootechnika jest oczywiście na Ursynowie, a Brwinów pozostaje tylko już w naszych wspomnieniach...
Wracając do praktyk. Trwały one miesiąc i mieliśmy wybór: chlewnia labo pole ! Większość odstraszał smród świniarni, ale Marlena, Marcin i ja jako zagorzali hodowcy zgłosiliśmy się właśnie do obsługi świń.
Wygraliśmy na tym podwójnie, bo  przede wszystkim doceniliśmy świnie.Nawet sobie nie wyobrażacie jakie to mądre i czyste stworzenia !!! Nie mam pojęcia skąd wzięło się powiedzenie "brudny jak świnie"...ale otym kiedy indziej, bo zbaczam z tematu.
Drugim pozytywem pracy z trzodą była możliwość dyżurowania w soboty i niedziele, za to można było sobie odebrać podwójne wolne dni, tak więc praktyki skończyliśmy po 2 tygodniach :)
Właściwie wygraliśmy potrójnie,bo reszta harowała przy burakach, czy ziemniakach, czy szuflowaniu zboża, już nie pamiętam. Po kilku dniach wszyscy się chcieli z nami zamieniać, ale my już fuchy nie oddaliśmy :)
Na Cavaliadzie Marlena była przebrana za Żonę Mikołaja, a drugiego dnia za Walentynkę, bo jak mówi:
- Trzeba ciągle ludziom przypominać, jak ważna jest miłość wżyciu :)


W przerwie dobrej roboty w świniarni jak zwykle się zgrywaliśmy. Boże, ja się bez przerwy chichrałam :)


Z Marlenką - Walentynką przed stoiskiem PZHK :)






Marlena - Żona Świętego Mikołaja :)))