wtorek, 10 października 2017

Płot, który mnie zachwyca

Już dawno miałam odświeżyć moje wizyty na blogu, ale z czasem w gospodarstwie i przy chabeciorstwie zawsze krucho :p
Bez zbędnych słów zaczynam więc swoją opowieść o płotach.
W wiosce, która jest w najbliższym sąsiedztwie naszej stadniny była posesja na sprzedaż. Co mnie w niej zawsze urzekało to płot, ale nie taki zwyczajny, to był płot-żywopłot z bzu.W maju nie można było przejść obok niego beznamiętnie. Był olśniewający i pachnący, a kiście kwiatów obfite w kolorach fioletu i bieli.
Częstowałam się zawsze jego obfitością i przynosiłam do domu to wiosenne kwiecie, które zdobiło mój stół kuchenny.
Aż tu pewnego dnia posesja została sprzedana, a nowy właściciel miał inną wizję wyglądu swojego obejścia. Padł jeden piękny świerk, staw na podwórzu został wybetonowany, a cudowny płot wyrwany z korzeniami. na jego miejscu stanął, kuty, żelazny, na bogato.
Nigdy nie wybaczyłam tego świętokradztwa nowemu nabywcy, a najsmutniejsze jest to, że posesja jest znowu na sprzedaż. Ciekawe jaką będzie miał wizję nowy gospodarz ?
Jako ilustrację wstawiam zdjęcia płotów i ścian domów porośniętych dzikim winem, jesiennych płotów, pełnych uroku i piekna, które pielęgnują ich właściciele.
BARDZO DZIĘKUJĘ MOIM KOLEŻANKOM - DOBRYM CZAROWNICOM, KTÓRE UŻYCZYŁY ZDJĘCIA SWOICH CUDÓW JAKO ILUSTRACJI MOJEGO WPISU <3 class="separator" p="" style="clear: both; text-align: center;">






wtorek, 30 maja 2017

Chabeciorstwo w szkodę wlazło !

Oj długo mnie tu nie było, ale postanowiłam nadrobić zaległości. Okazją do tego jest historia, która tylko mi przytrafić się mogła.
Mój ogród po wielu perypetiach został ogrodzony, zaorany, zasiany i obsadzony. Szczęście moje nie miało granic do dziś do godziny siedemnastej, kiedy to po raz enty poszłam zobaczyć czy coś już kiełkuje.
Jakież było moje zdziwienie i przerażenie, gdy ujrzałam ślady końskich kopyt.
Któraś podła chabeta ( ma szczęście, że nie wiem która) wczołgała się do ogrodu pod niskimi gałęziami lipy i pod taśmą, którą na wszelki wypadek w tym jedynym , newralgicznym punkcie założyłam, przegalopował po świeżo zasianych grzędach. Uznała, że nic tu ciekawego nie ma i z powrotem przeczołgała się na pastwisko.
Podejrzewam pewną, złośliwą chabetę ( zauważyliście, że moje ukochane konisie nazywam chabetami, ale to mi pewnie do jutra przejdzie, a dziś jestem wściekła), której imienia nie wspomnę, ale nie mam pewności.
Wyobraźcie sobie tylko: mieć dwa hektary soczystej trawy i wczołgiwać się pod drzewo !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
To już ludzkie pojęcie przechodzi.
Strat na szczęście wielkich nie było, sadzonki wszystkie ocalały, ogórki zdeptane w międzyrzędziach, uff, pogibło kilka rzodkiewek, cebulek i fasolek...
PYTAM: CZY JA KIEDYŚ BĘDĘ MIAŁA SEZON BEZ ODWIEDZIN KONISIA W OGRODZIE ????
Dla uspokojenia nerwów wrzucam zdjęcie moich niewinnych konisi, które udają, że o niczym nie wiedzą :p