wtorek, 27 sierpnia 2019

EPITAFIUM DLA SUSZI


Poprzednie nasze koty nazwane były nie wiadomo czemu jak ryby czyli Szprota i Sardyna. Mieliśmy nieodparty przymus kontynuowania tej tradycji i zaczęliśmy poszukiwać rybnego imienia na „s”. Sardela nam się nie podobało więc może nie koniecznie ryba tylko potrawa z ryby hahaha, no i padło na Suszi :)

Od początku była kotkiem miłym, nie drapała, nie niszczyła sprzętów, uwielbiała od kocięcia kłaść się nam na kolanach, ramionach lub plecach i mruczeć.

Suszi była również bardzo łowna. Żadna myszka w domu przed nią nie uciekła, a w sezonie letnim kiedy szwędała się po gospodarstwie, co i rusz wskakiwała przez okno do domu i z przenikliwym miaukiem ogłaszała domownikom, że przyniosła kolejną zdobycz w postaci ptaszka, myszki, a nawet szczura czy żaby. Jeżeli komuś udało się ją w porę zauważyć, darł się na cały głos:
„Zamykajcie okno, Suszi biegnie do domu z myszą” czy coś w tym rodzaju. Po co to larum? Nie muszę tego tłumaczyć tym, którzy maja koty polujące. Otóż Suszi spożywała zwierzątko radośnie mlaszcząc i pozostawiała jego resztki w różnych częściach domu i niestety zdarzało się w nie wdepnąć, a to nie należało do wielkich przyjemności.

Tak więc Suszi żyła sobie u nas szczęśliwie któregoś lata wydawszy na świat kocięta, z których jedno w postaci Parówki mieszka u nas do dziś.

Suszi miała jedną przypadłość, która była wielce uciążliwie, otóż drapała się do krwi i wygryzała sobie to miejsce do gołego ciała. Próbowaliśmy zmieniać jej karmę, stosowaliśmy najróżniejsze środki na pchły ale nie pomagało. Wreszcie pewien miły pan weterynarz zdiagnozował chorobę jako eozynowy syndrom kotów czy coś w tym stylu i po dwukrotnym przeleczeniu dolegliwość ustała. Pan weterynarz nie omieszkał wspomnieć, że nasz kot jest wyjątkowy, bo oprócz wygryzania nogi obgryzł sobie jeszcze kawał dolnej wargi. Suszi wyglądała przez to trochę śmiesznie, jakby stale się uśmiechała :)

Po sterylizacji chodziły sobie z Parówka samopas, wszędzie gdzie chciały przerywając swoje eskapady na czas chłodów, bo wtedy zainteresowanie dworem było u nich zerowe. Wtedy liczył się tylko piec, kaloryfer i ewentualnie nasze kolana :)

Pierwsze samodzielne wędrówki Suszi po podwórzu polegały na zaprzyjaźnianiu się ze wszystkim co żyło, a więc z Żółtą, Cinką, Frąflem i Pixi. Psy były nieco zaskoczone, ale w końcu zaczęły traktować Suszi jak powietrze. Była takim kotopsem w przeciwieństwie do Parówki która jest najbardziej kocim kotem na świecie i nawet jej przez myśl nie przejdzie zaprzyjaźniać się z psem.
Suszi reagowała na wołanie i swoje imię, podnosiła wtedy ogon jak antenkę i podążała kłusem w stronę wołającego równocześnie radośnie miaucząc. Uwielbiała towarzyszyć mi na spacerach lub podczas prac gospodarskich albo ogrodowych. Kochała wylegiwać się w piasku na słońcu, na środku podwórka.

Gdy pojawił się Malin, to osobiście przeżyłam szok, gdy zobaczyłam jak Suszi bezpardonowo pierze go po pysku, gdy stawał się za bardzo namolny.
Malin jednak ma pewną słabość do brania wszystkiego i wszystkich w swój ogromny pysk. Fionka – maleńka suczka Kiry i Carmen za każdym razem jest przez niego obśliniana i wymemłana ze wszystkich stron, niemalże noszona w pysku. Fionka w sumie nie ma nic przeciwko temu, wręcz prowokuje olbrzyma do takich zachowań.

Nieżywe ciałko Suszi, które znalazła Eliza w ostatni piątek przy bramie nie miało na sobie żadnych zadrapań czy ran, było po prostu obślinione, co wskazuje na nadmiar miłości ze strony Malina ale jak było naprawdę, nikt nie wie.

Suszi zakończyła swój żywot na ziemi prawdopodobnie do końca ufając. Pochowałyśmy ją za stodołą.

Wiodła u nas żywot szczęśliwy. Kochałyśmy ją bardzo, teraz jest już za tęczowym mostem w krainie wiecznych łowów. 

Nigdy jej nie zapomnimy.